Donald Tusk zdecydował się skomentować ujawniony amerykański plan pokojowy, choć jego treść budzi poważne zastrzeżenia.
Premier robi to w ścisłej współpracy z europejskimi partnerami, aby nie dopuścić do sytuacji, w której o przyszłości regionu decydują wyłącznie Waszyngton i Moskwa.
To podejście ma utrzymać Polskę w centrum rozmów, które mogą zaważyć na bezpieczeństwie całej wschodniej flanki NATO.
Ujawnienie szczegółów „planu 28 punktów” odbiło się szerokim echem w europejskich stolicach i wywołało silną reakcję także w Warszawie.
Dokument, który według doniesień miał powstawać przy udziale rosyjskich urzędników, jest postrzegany jako projekt mocno faworyzujący Kreml.
Najbardziej kontrowersyjny element dotyczy uznania okupowanych terytoriów Ukrainy za obszary „de facto rosyjskie”.
To oznaczałoby trwałą utratę prawie jednej piątej powierzchni państwa, co dla Kijowa jest absolutnie nieakceptowalne.
Równie poważne wątpliwości budzi ograniczenie ukraińskiej armii do 600 tysięcy żołnierzy oraz konstytucyjny zakaz członkostwa w NATO.
Plan przewiduje natomiast bliżej nieokreślone „gwarancje bezpieczeństwa”, które nie dają realnej pewności przed kolejnymi atakami.
W zamian Rosja miałaby otrzymać stopniowe znoszenie sankcji, możliwość powrotu do G7 i szeroką ścieżkę do odbudowy kontaktów handlowych.
Takie założenia mogą stworzyć precedens, który legitymizuje agresję jako sposób zmiany granic w XXI wieku.
Europa widzi w tym ogromne ryzyko, bo usankcjonowanie takich działań może zachęcić Moskwę do kolejnych prób destabilizacji regionu.
Kontekst zbliżającej się zimy tylko wzmacnia polityczną presję, mimo że prognozy nie potwierdzają zapowiadanej „rekordowo mroźnej” zimy.
Zmęczenie wojną w zachodnich społeczeństwach staje się jednak realnym argumentem dla zwolenników szybkiego porozumienia.
Dylemat Ukrainy jest dramatyczny: odrzucenie planu grozi odcięciem pomocy z USA, a przyjęcie go w obecnym kształcie byłoby politycznym samobójstwem.
Na tym tle szczególnie niepokojący jest punkt dotyczący stacjonowania europejskich myśliwców w Polsce.
Choć na pierwszy rzut oka oznacza to wzmocnienie bezpieczeństwa, w praktyce może przerzucić odpowiedzialność za region głównie na Europę.
Tusk dostrzega w tym zagrożenie, bo bez pełnego udziału USA równowaga sił w regionie uległaby wyraźnemu zachwianiu.
Właśnie dlatego polski premier podjął działania, które mają korygować amerykańskie propozycje, zamiast je automatycznie odrzucać.
W mediach społecznościowych zadeklarował gotowość współpracy nad dokumentem, ale jednocześnie wskazał punkty, które wymagają zmian.
To świadome wejście do gry, w której stawką jest kształt europejskiego bezpieczeństwa na wiele lat.
Tusk przekazał, że wśród przywódców Francji, Włoch, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Kanady i Japonii nie brakuje podobnych obaw.
Dlatego liderzy spotkają się w Luandzie, aby wypracować wspólne stanowisko przed szczytem Afryka–Unia Europejska.
Premier podkreśla, że propozycja USA może być jedynie „bazą do rozmów”, a nie gotowym scenariuszem do zaakceptowania.
Działania Warszawy są jednocześnie konsultowane z prezydentem Ukrainy, co ma budować spójny front w negocjacjach.
Tusk odbył rozmowę z Wołodymyrem Zełenskim, po której potwierdził pełną koordynację między oboma państwami.
Polska wraca tym samym do zasady „nic o nas bez nas”, domagając się realnego wpływu na decyzje dotyczące bezpieczeństwa regionu.
Premier zapowiada, że na najbliższym spotkaniu europejskich liderów przedstawi jasne polskie stanowisko i granice, których nie można przekroczyć.
W ten sposób Warszawa próbuje zbudować szeroką koalicję krajów, które nie zgadzają się na dyktat mocarstw kosztem bezpieczeństwa Europy.
To gra o wysoką stawkę, której wynik zdefiniuje kształt powojennego ładu i przyszłość całej wschodniej flanki NATO.
